9 grudnia 2012

It’s not easy being green!


Pamiętam taką scenkę z Łódź Design: podchodzę do pewnej białej kuli*, oglądam i odkrywam, że to… urna. I tu moje towarzystwo zabiera zmieszany głos, że tak, że już widzieli i w ogóle, to wygląda całkiem interesująco, ale jak to tak? Taka urna? I zdegustowanie.
Fakt, bardziej przypomina lampę, ale jednak niezrozumiana wróciłam do domu i uzyskałam potwierdzenie mamy dla tezy, że już za dużo widziałam i nic mnie zdziwić nie może. Krótki smuteczek i…
Może jednak może?
Zdanie zmieniam diametralnie, kiedy temat schodzi na sztukę transgeniczną. Owy termin został użyty w 1999 roku, na sympozjum Life Science przez Eduardo Kaca. Ma on określać działania artystyczne polegające na transferowaniu genów do organizmu, w celu stworzenia unikalnej formy życia.
Prościej? Pan o nieświeżym nazwisku stworzył… fluorescencyjnego królika!
Alba, fot. Chrystelle Fontaine.

Ba, nie tylko królika i nie tylko on. Była również próba stworzenia psa, ale jego genom nie został wystarczająco poznany, a „własność” artysty jest dla wielu sporna, ponieważ jest on pomysłodawcą, jednak nie wykonawcą.
Wiem, że człowiek zabrał się za udomawianie psa ok. 17-12 tys. lat temu. Na tyle dawno, że zdążył wyprodukować blisko 150 ras, ale miało to jakiś cel. Chodziło o zwierzęta, które pomogą ciągnąć sanie, tropić zwierzynę itd. Do czego przyda się świecący pies? Do pracy w kopalni? Wiem! Do azjatyckich sklepów przepełnionych klatkami, wypełnionymi pieskami pod wymiar torebeczek.
Modyfikacje genetyczne w medycynie, żywieniu, odzieży – czytam, obserwuję, rozważam za i przeciw, jednak w przypadku produkowania dla samego produkowania?
Nie jest to dla mnie ani sztuka, ani nawet etyczne działanie.

Eduardo Kac, "GFP Bunny - Paris Intervention", 2000.

Kac wzbudza wiele kontrowersji, to jasne, boimy się nieznanego, dziwności i ataku klonów, jednak ja przede wszystkim nie dostrzegam w tym sensu. Może jakiś GFP Bunny mnie oświeci?

The Alba Flag, Eduardo Kac's house (2001).

Źródło zdjęć: ekac.org

PS
*Biała kula - urna OVO autorstwa Małgorzaty Dziembaj.


27 listopada 2012

Nagie kobiety na płótnie...

Przerwa wzięła się z Festiwalu Designu w Łodzi. Oczywiście skończył się już dawno, a ja miałam o nim coś napisać, ale z powodu niesmaku, jaki pozostawił kartki z tekstem odłożyłam do teczki z napisem „może kiedyś”.
Pojawi się, więc dziś temat zgoła przyjemny – tak, gołe babki. Nie tak do końca o akcie, ale na pocieszenie: Yves Klein brzydalem nie był.
Wywodził się z Francji, był malarzem i rzeźbiarzem, zmarł bardzo młodo, w wieku 34 lat, ale przez zaledwie 8 z nich, poświęconych swojej twórczości osiągnął więcej, niż inni przez długie artystyczne życie.
Zasłynął głównie swoimi monochromami i uwaga… opatentował kolor! – International Klein Blue. Tak, piszę to, ponieważ też go lubię, a jednocześnie zastanawia mnie, jak to wygląda w praktyce (wiem, że istnieje zespół o powyższej nazwie). 
< Vénus bleue (S 41), 1962.

Co za tym idzie i co przyniosło Kleinowi ogromną popularność? Wystaw – performance. Goście pojawiali się w salach wypełnionych pustymi płótnami. Często poza nimi pomieszczeniu znajdowała się również orkiestra. Następnie wkraczał artysta i nagie, a jakże, modelki. Wymalowane jego ulubionym kolorem, w rytmie muzyki, odciskały swe krągłości na powierzchniach wertykalnych i horyzontalnych.


Grande Anthropophagie bleue Hommage ŕ Tennessee Williams (ANT 76), 1960.

Były autorkami czy może pędzlami Yvesa Kleina?
Chcecie zobaczyć? Proszę bardzo (film dla dorosłych!)


Autor szedł dalej, podczas innych widowisk oznaczał kontury dziewczyn tak, aby później ich kształty wypalać na płótnie potężnym płomieniem. Nie umiem do końca docenić (lub zrozumieć) tego performancu, ale są inni którzy potrafią - FCI (Fire Color I) z 1962, sprzedano w tym roku za 36,4 mln dolarów.



Peinture feu couleur sans titre (FC 1).

Jednego jestem pewna – Yves Klein jest tak charakterystyczny, że zapada głęboko w pamięć. W Moderna Museet, w Sztokholmie byłam 6 lat temu. Tam pierwszy raz spotkałam Kleina i dziwiłam się. Było to jeszcze przed maturą z historii sztuki i nie miałam o nim pojęcia, ale utkwił mi w głowie do dziś. Jeśli raz obejrzysz jego prace, to czy je polubisz, czy nie, niewątpliwie je zapamiętasz i rozpoznasz za każdym razem, w tym tkwi jego siła.


Anthropométrie de l'époque bleue (ANT 82), 1960.



Źródło zdjęć: yveskleinarchives.org

13 października 2012

Kim była Vivian Maier?


Lubicie filmowe historie? Takie, które dzieją się naprawdę, ale proszą się o przeniesienie na duży ekran… Moim zdaniem to jedna z nich, chociaż nie wiem, w którym miejscu powinna się zacząć. Może…
Wyobraźcie sobie 26-letniego chłopaka, który pracuje w nieruchomościach. Jednak w 2007 roku mamy kryzys i Joon Maloof wraz z kolegą Danielem Pogorzelskim wykorzystują wolny czas na pisanie książki o polskiej dzielnicy Chicago – Portage Park. W poszukiwaniu materiałów Maloof trafia na aukcję staroci i tu za 400 dolarów nabywa pudła z tysiącami negatywów. Później odkupuje również pozostałe zdjęcia od innych licytatorów…
Ogląda je i… Nie, nie wiem co dzieje się w tym momencie, ale myślę, że można wstawić tu uczucie, które towarzyszy odkrywcom skarbów. 





Maloof w poszukiwaniu opinii dzieli się zdjęciami na blogu z fotografią streetową, w kolejnych dniach otrzymuje tysiące maili od czytelników, kuratorów, reżyserów, wydawnictw. Zainteresowanie rośnie, poszukiwania rozpoczynają się na dobre.
Ich autorka okazuje się być… Vivian Maier. Kim jest? A raczej była, bo w 2009 roku jedynym wynikiem w Google jest jej nekrolog.
Urodziła się 01.02.1926roku w Nowym Jorku, przez większą część życia pracowała, jako niania. Zatrudniające ją rodziny porównywały Maier do Mary Poppins. Ekscentryczka, feministka, osoba bezkompromisowa i bardzo zamknięta. Nie otaczająca się rodziną, czy przyjaciółmi, swój wolny od pracy czas poświęca fotografowaniu ulic Chicago i Nowego Yorku, ale w jej dorobku znajdują się również zdjęcia z podróży w takie rejony, jak Środkowy Wschód, Azja, Karaiby czy Europa, w której mieszkała, jako dziecko.






W późniejszych latach Vivian Maier kieruje się w stronę bardziej abstrakcyjnej i kolorowej fotografii przedmiotów, jednak jej twórczość to głównie czarnobiałe zdjęcia Stanów lat 50. i 60. 
Podobno przez konsekwentne pięć dekad utrwalania obrazów pozostawiła ~100, 000 negatywów, to niesamowity dorobek, źródło wiedzy i uczta dla oczu. 
Dla mnie to street w najlepszej postaci, jestem zafascynowana i myślę o wzbogaceniu się o album, który można znaleźć w Amazonie. Czekam też na film,  więcej fotografii i kolejne wystawy. 






Tymczasem rozmyślam o tajemniczej niani i wielokrotnie oglądam zdjęcia na stronie. Podobają Wam się?

Źródło zdjęć: vivianmaier.com


12 października 2012

Start!



Długo myślałam, jak rozpocząć przygodę z tym blogiem, jak się przywitać i określić.
Wtem!
Na Artblenderze znajdzie się wszystko, co w ogóle zahacza o słowo: "sztuka", a w szczególe: dużo o fotografii, malarstwie, architekturze, designie, książkach... Najlepiej gdyby wyszedł z tego całkiem kulturalny shake. Zobaczymy.
Tyle wstępu, a już jutro podzielę się historią, która strasznie mnie zafascynowała i liczę, że Was też poruszy.