Pamiętam taką scenkę z Łódź Design: podchodzę do pewnej białej kuli*, oglądam i odkrywam, że to… urna. I tu moje towarzystwo zabiera zmieszany głos, że tak, że już widzieli i w ogóle, to wygląda całkiem interesująco, ale jak to tak? Taka urna? I zdegustowanie.
Fakt, bardziej przypomina lampę, ale jednak niezrozumiana wróciłam do domu i uzyskałam potwierdzenie mamy dla tezy, że już za dużo widziałam i nic mnie zdziwić nie może. Krótki smuteczek i…
Może jednak może?
Zdanie zmieniam diametralnie, kiedy temat schodzi na sztukę transgeniczną. Owy termin został użyty w 1999 roku, na sympozjum Life Science przez Eduardo Kaca. Ma on określać działania artystyczne polegające na transferowaniu genów do organizmu, w celu stworzenia unikalnej formy życia.
Prościej? Pan o nieświeżym nazwisku stworzył… fluorescencyjnego królika!
Alba, fot. Chrystelle Fontaine.
Ba, nie tylko królika i nie tylko on. Była również próba stworzenia psa, ale jego genom nie został wystarczająco poznany, a „własność” artysty jest dla wielu sporna, ponieważ jest on pomysłodawcą, jednak nie wykonawcą.
Wiem, że człowiek zabrał się za udomawianie psa ok. 17-12 tys. lat temu. Na tyle dawno, że zdążył wyprodukować blisko 150 ras, ale miało to jakiś cel. Chodziło o zwierzęta, które pomogą ciągnąć sanie, tropić zwierzynę itd. Do czego przyda się świecący pies? Do pracy w kopalni? Wiem! Do azjatyckich sklepów przepełnionych klatkami, wypełnionymi pieskami pod wymiar torebeczek.
Modyfikacje genetyczne w medycynie, żywieniu, odzieży – czytam, obserwuję, rozważam za i przeciw, jednak w przypadku produkowania dla samego produkowania?
Nie jest to dla mnie ani sztuka, ani nawet etyczne działanie.
Eduardo Kac, "GFP Bunny - Paris Intervention", 2000.
The Alba Flag, Eduardo Kac's house (2001).
Źródło zdjęć: ekac.org
PS
*Biała kula - urna OVO autorstwa Małgorzaty Dziembaj.